Siła determinacji

Drogi Czytelniku
dziś przekażę Ci parę słów o sobie. Tylko i wyłącznie dlatego, że może się to okazać dla Ciebie inspiracją do własnej motywacji. Punktem wyjścia dzisiejszego rozważania będą zdarzenia z ostatniej soboty. A było to tak:

Jak wiesz z nagrania (to drugie wideo – najpierw parę minut czaruje Michał Jankowiak, a potem ja rozmawiam z Januszem Maruszewskim), które Kamil Cebulski zamieścił w Internecie, już w maju obiecałem, że wybiorę się na sierpniowe II Narodziny Wojownika. No i właśnie w sobotę 23.08.2008 r. tam byłem.

Pisałem już wielokrotnie, że jak Kamil mnie o coś prosi, to nie odmawiam. A skoro mnie zaprosił na to szkolenie, to przybyłem. Wydawało mi się, że najtrudniejszym jego elementem będzie przejście trasy pieszej.

Ale gdy zobaczyłem, jak dzielnie radzi sobie Sandra (nie jest tajemnicą, że ona ma sztywną nogę w kolanie – efekt leczenia w naszej Służbie Zdrowia. Ponoć to nie był błąd lekarzy, a zatem co?), to nadspodziewanie dobrze przemierzyłem te ponad 30 km szlakami Puszczy Kampinoskiej mimo obaw, że porobią mi się na nogach pęcherze i odciski, a zakwasy na drugi dzień będą jeszcze długo przypominały przebyte kilometry. W każdym bądź razie, Sandro gratulacje!

A teraz zajrzyj sobie w ww. nagraniu na pierwsze, trzyminutowe wideo. Dzięki temu zorientujesz się, czym są skoki na bungee. One miały zakończyć II edycję Narodzin Wojownika. Każdy z uczestników i uczestniczek był zachwycony przeżyciami, które skok im dostarczył.

Jedyny moment, który powinien mi dać do myślenia był przypadek Piotra. On nie skoczył i kazał się z powrotem opuścić. Przekonywałem go bezskutecznie, że źle robi, bo pozostanie mu uraz, że nie dał rady przełamać siebie.

W końcu przyszła kolej na mnie. Po wejściu do platformy nic jeszcze się nie działo. Dopiero po chwili zaczął się we mnie rodzić jakiś dziwny niepokój rosnący wraz z wysokością. Na samej górze rozpoczął się dramat. Byłem tak przestraszony wysokością, że nie mogłem zdecydować się na skok.

Mówisz, że to tylko 90 metrów. Tak, masz rację, że to niedużo do przebiegnięcia. Ale do spadania to ogromna wysokość. Ludzi praktycznie nie widać, a plac pod dźwigiem wydaje się wielkości ręcznika. Jak tu w niego wcelować???

No i zaczęło się. W końcu okazało się, że to była kilkunastominutowa walka. Można powiedzieć, że wykazałem się niezłymi umiejętnościami negocjacyjnymi, skoro instruktor towarzyszący mi na platformie nie zdecydował się zakończyć eskapady, jak już wcześniej uczynił to z kolegą Piotrem.

A może zadecydował fakt, że tym instruktorem był Stanisław Góralczyk „Mario”, który rozumiał, że mój strach jest uzasadniony? Przecież widział tysiące przypadków ludzi, którzy skakali lub też nie!

Wiedziałem, że z technicznego punktu widzenia nic mi nie zagraża. Przecież widziałem, jak ciężar skoczka i długość liny są rzetelnie dobierane, więc nie było możliwości dolecieć do powierzchni ziemi. Zresztą na spodzie był napompowany materac, który dodatkowo łagodził zagrożenie.

Ale tam na górze toczyłem ciężką walkę ze sobą. Używałem tych samych argumentów, którymi usiłowałem wcześniej przekonać Piotra do ponownej próby skoku: że będzie czuł niedosyt z powodu cykora, że to nie wypada zawieść grupy dopingującej na dole do skoku (niestety, ich zachęt tam na górze nie słyszałem), że trzeba skoczyć dla samego siebie, bo to wzmocni Twoją motywację i psyche.

Chyba czujesz, że to są logiczne argumenty. Tyle tylko, że nie mają one większego znaczenia, gdy jesteś sparaliżowany strachem. Irracjonalnym strachem, bo jak wspominałem poprzednio, nie było żadnego ryzyka, aby coś Ci się stało. To tylko pracuje Twoja wyobraźnia.

A jednak po tych kilkunastu minutach odniosłem ogromny sukces i skoczyłem. Skoczyłem dopiero wtedy, gdy uzmysłowiłem sobie, że muszę to zrobić, gdyż w przeciwnym wypadku nie dam sobie rady w biznesie, którym teraz się zajmuję. Nie mogłem do tego dopuścić i poszedłem w dół!!!

Na pewno usłyszałem oklaski w momencie skoku. Potem już tylko czułem odprężenie i nieprawdopodobną radość, że pokonałem samego siebie. Kamil natychmiast po skoku nagrał moją wypowiedź. Nie pamiętam, co wtedy mówiłem oprócz tego, że jestem z siebie dumny i odczuwam ogromną satysfakcję. Ciekaw niezmiernie jestem tego nagrania, bo ono jest niezwykle osobiste.

Ale wbrew pozorom to nie koniec przygód z bungee. Wyobraź sobie, że skok przypłaciłem bardzo bolesną kontuzją. Mianowicie podczas skoku naderwałem sobie bark. Nic o tym nie wiedziałem. Ot, coś mnie zabolało troszeczkę. Nawet potem pomagałem koledze Włodkowi przy podłączaniu akumulatora kablami, aby silnik zapalił. Niestety, kable okazały się o zbyt małych przekrojach i rozrusznik tylko zajęczał. Potem rozwiozłem 5 osób po Warszawie i z ręką było prawie wszystko dobrze. A gdy wziąłem ciepły prysznic, to nawet przestała całkiem boleć.

Ale o 2 w nocy, gdy stres opadł, obudził mnie nieznośny ból. Przy najmniejszym ruchu zwijałem się w boleściach. Oczywiście do rana nie zmrużyłem oka i wtedy zwlokłem się z łóżka, jakimś cudem nałożyłem koszulę i pojechałem na ostry dyżur. Akurat złośliwie nie było lekarza ortopedy w Szpitalu Bielańskim, a to z Łomianek najbliżej. W końcu „doczłapałem” po warszawskich dziurach do Szpitala Praskiego i tam udzielono mi pomocy.

Miła pani w rentgenie zrobiła mi zdjęcia przez koszulę. Na szczęście nie było żadnego złamania ani jakiegoś odprysku kości barku. Gorzej u lekarza. Ten uparł się mnie szczegółowo przebadać. Myślałem, że pan doktor coś naciągnie, puknie, stuknie i ból przejdzie. Ale gdzie tam, tylko go zwiększył usiłując zorientować się, jakie są uszkodzenia. Powiedział, że ból minie, ale dopiero po 2 tygodniach, jak wiązadła i mięśnie zagoją się.

Zapytałem pana doktora, jak to możliwe, aby tak sobie bezsensownie uszkodzić bark. „Cóż – mówi pan doktor – był Pan sparaliżowany strachem, a więc wszystkie mięśnie były spięte. Dla mnie z medycznego punktu widzenia najbardziej ciekawe jest to, w jaki sposób udało się Panu wyskoczyć przy zesztywniałych mięśniach”. No właśnie, jak?

Jestem przekonany, że nie wypchnęły mnie mięśnie, ale siła woli – siła mojej olbrzymiej determinacji, aby odnieść w życiu sukces. A paniczny strach i boląca ręka to tylko cena, jaką za niego płacę.

Jeśli kiedykolwiek będziesz postawiony w sytuacji, w której wydaje Ci się, że nie dasz czemuś rady, wspomnij mój przypadek. Wyobraź sobie, ile stracisz, jeśli w kluczowym dla Ciebie momencie życia zawahasz się i zrezygnujesz, mimo że masz uzasadniony powód. Popatrz, ile stracisz, gdy nie przełamiesz siebie.

Zapamiętaj proszę tę maksymę i niech Ci brzmi w uszach w krytycznych dla Ciebie chwilach: Nic nie jest łatwe, dopóki jest trudne lub prawie niewykonalne, jak w moim przypadku. Ale słowo „prawie” robi różnicę.

Zgadzam się z Tobą, że strach jest okropnym uczuciem stworzonym prawdopodobnie dla Twojego bezpieczeństwa. Ja mam o tyle trudniej, że moimi talentami są m.in. odpowiedzialność i rozwaga. Te cechy mojej osobowości dodatkowo powstrzymywały mnie przed skokiem. Ale jednocześnie to właśnie one pozwoliły mi pokonać strach i dzięki nim odniosłem zwycięstwo.

Skoczyłem ze względu na swoją rozwagę i odpowiedzialność za przyszłe życie. Gdybym przegrał w sobotę walkę ze sobą, bez tego jedynego skoku nie wyglądałoby ono już nigdy tak wspaniale. Gdzieś tkwiłaby we mnie zadra, że nie dałem rady. A tak dzięki Kamilowi Cebulskiemu narodził się we mnie jeszcze lepszy Wojownik.

Po takim przeżyciu jak w sobotę jestem pewien, że zdobyłem nieprawdopodobne doświadczenie w poznawaniu własnych możliwości, co stanowi kolejny krok w drodze do sukcesu. I co więcej, jestem pewien, że jeszcze lepiej rozumiem Ciebie, gdy mi mówisz o swoich obawach przed wejściem na swoją ścieżkę rozwoju.

Tak, masz rację, że się boisz, bo nie wiesz, co się na niej czai. Ale wspomnij wtedy historię mojego skoku, jak pracowała wbrew mnie moja wyobraźnia. Widziałem przeszkody, których w rzeczywistości nie było. I zapamiętaj przede wszystkim, że dzięki swojej determinacji mogłem te irracjonalne obawy pokonać.

Czego i Tobie życzę, bo za każdym razem, gdy pokonasz siebie, stajesz się lepszy.

PS. Możesz też rozwijać się w sposób mniej ekstremalny. Właśnie dostałem informację od Michała Toczyskiego, że Piotr Krupa przez dwa dni najbliższego weekendu, tj. 30-31.08.2008 r. pokaże Ci genialne techniki sprzedaży. Bliższe informacje znajdziesz tutaj.

A na razie po sobotnich emocjach pozdrawiam optymistycznie
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.smakwody.pl

Siła w cierpliwości

Drogi Czytelniku
w ostatnią niedzielę, tj. 17.08.2008, brałem udział w Białymstoku w konferencji Myśleć Jak Milionerzy. Widzisz, tak to już jest, że jak Kamil Cebulski zaproponuje Ci wygłoszenie wykładu na takiej konferencji, to nie wypada odmówić. Więc powiedziałem „parę” słów nt. teorii 5 talentów.

Na tej konferencji swój wykład miał też Grzegorz Szczerba, dlatego razem na nią jechaliśmy i przy okazji mogliśmy pogadać o różnych biznesach. Znamy się od paru miesięcy „oko w oko”, a z Internetu jeszcze dłużej. Grzegorz opowiedział na MJM o bardzo ważnej sprawie, a mianowicie o cierpliwości w biznesie. Osobiście jestem pewien, że poruszony przez niego temat odnosi się również do sukcesów dnia codziennego.

Grzegorz wspominał swoje trudne początki. Od dawna mieszka w Wyszkowie i swego czasu widmo bezrobocia zaglądnęło mu poważnie w oczy. Pamiętaj, to było parę lat temu, a nie teraz, gdy firmy zaczęły poszukiwać pracowników.

Postanowił wystartować w biznes internetowy. Swoje pierwsze książki kupił za parędziesiąt złotych hurtem na wyprzedaży w księgarniach w Warszawie. Następnie sprzedał je z perypetiami na Allegro. Właśnie, wtedy po raz pierwszy wykazał się cierpliwością, bo przez wiele dni nikt tych książek nie kupował, ale on ich nie wycofał z aukcji i w końcu je sprzedał.

Powtórzył parę razy takie operacje, a gdy tylko ten mały biznesik pozwolił mu pokryć koszty ZUS, założył własną firmę. Potem małymi kroczkami zwiększał obroty wykorzystując nawet pieniądze swojej dziewczyny, obecnie żony Ewy, uzyskane przez nią jako odprawa przy zwolnieniu z pracy.

Jak widzisz, Grzegorz cały czas cierpliwie inwestował każdy grosz w swoją firmę. Nie wydał ani złotówki na konsumpcję typu wczasy, imprezy, samochody i inne bajery. Co najwyżej inwestował w siebie biorąc udział w wartościowych szkoleniach o optymalnej cenie.

Dzięki takiemu podejściu do biznesu – tym wyrzeczeniom – jego księgarnia internetowa stale się rozwija. W tej chwili już pęka w szwach w dotychczasowym lokalu. Gdy jechaliśmy do Białegostoku pokazał mi miejsce, gdzie stanie nowe lokum firmy. Grzegorz wszystko ma zaplanowane i cierpliwie realizuje swój plan. Tylko mu pozazdrościć konsekwencji.

Przykład Grzegorza pokazuje, jak w zrobieniu biznesu ważny jest Twój potencjał emocjonalny. Zauważ, że o sukcesie Grzegorza nie decydują pieniądze, układy, czy jakaś niewiarygodna wiedza, lecz mozolna praca i cierpliwe przezwyciężanie trudności.

Jak widzisz cierpliwość to ważny przymiot w biznesie. Ale powiedz sam, czy nie warto cierpliwie wykuwać swój sukces również w życiu codziennym. Czy zastanawiałeś się, że czasami brakuje Ci motywacji właśnie dlatego, że liczyłeś na szybsze efekty. W rezultacie, gdy tylko pojawiają się jakieś trudności opóźniające Twoje plany, od razu pojawia się zniechęcenie, a czasami i depresja.

A przecież uniknąłbyś tych negatywnych emocji, gdybyś postępował tak jak Grzegorz Szczerba: cierpliwie, a przez to skutecznie.

Z tego względu życzę Ci jak najwięcej cierpliwości , bo doprawdy w niej tkwi siła.

Pozdrawiam optymistycznie
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.smakwody.pl

Motywacja

Drogi Czytelniku
na pewno byłeś nieraz w sytuacji, że brakowało Ci odpowiedniej motywacji. Ciekaw jestem, jak się wtedy zachowywałeś. Jak sobie radziłeś z sytuacją, która w rzeczywistości bije w Ciebie?

Pytam dlatego, że bardzo często oczekujemy wtedy na jakieś działania z zewnątrz. Tymczasem coraz częściej przekonuję się wbrew powszechnej opinii, że jedynym motywatorem jesteś Ty sam.

No bo patrząc na spokojnie jedynymi instrumentami, jakimi ktoś dysponuje z zewnątrz, są kij i marchewka. A ponieważ uczestniczę regularnie w wykładach prof. Andrzeja Blikle dotyczących TQM (Total Quality Management), czyli Zarządzania poprzez jakość, wiem, że kijem i marchewką nie można nikogo zmotywować. Występujący na tych konserwatoriach mówcy już nieraz wykazali, iż to prowadzi donikąd.

Owszem można kogoś na krótką metę np. zastraszyć (kij) lub przekupić (marchewka). Cóż z tego, jeśli takie działanie nie wywoła u kogoś trwałej zmiany, na czym nam zależy. Właśnie, bo problem polega na tym, że to nam zależy, ale „zainteresowanemu” już niekoniecznie.

Skoro mówimy o motywacji, to przedstawiony przeze mnie punkt widzenia wcale nie jest aż tak oczywisty. Zapewne zauważyłeś, że mamy do czynienia z dziwnym podejściem do tego ważnego zagadnienia, gdy obserwujemy w Pekinie poczynania np. naszych zawodniczek i ich trenerów bądź działaczy.

Obawiam się, że oni byli owszem przygotowani, ale na sukcesy. Pewnie udałoby się im prężyć torsy do orderów czy innych wyróżnień. Ale gdy trzeba znaleźć winnych za porażki, to jakby zupełnie był temat, w którym oni nie mają nic do roboty. Pytasz o przykłady?

Proszę bardzo, biorę dwa z brzegu. Pozostawiam Ci do rozwiązania łatwą zagadkę, o jakie dyscypliny chodzi. Dla ułatwienia podam, że trener jednej z gier zespołowych nie może patrzeć na zawodniczkę, jak ona kiepsko gra. Chociaż w rzeczywistości występowała tak rzadko, że trudno sobie wyrobić opinię. No i przecież to on ją powołał na Igrzyska.

A drugi „motywator” na słowa krytyki o sposób przygotowań do Olimpiady radzi zawodniczce zakończyć karierę. Ba, jego kariera kiepskiego działacza ma natomiast trwać nadal. Zaiste dziwny sposób rozumowania.

Oczywiście możesz powiedzieć, że zawodniczki były źle przygotowane. Też tak uważam, chociaż nie jestem pewien, bo współczesna medycyna sportowa może ocenić wydolność ich organizmów, co świadczy o poziomie wytrenowania. Poza tym sa odpowiednie kwalifikacje i trzeba uzyskać odpowiednie wyniki.

Jednocześnie jednak widzę, że zawodniczki dostrzegają problem, którego nie doceniają działacze. Od miesięcy zabiegały one o psychologów, którzy by im pomogli znaleźć sposób na siebie. Uważały, że sam tradycyjny trening to za mało. Potrzebowały nie tylko wytrenowania mięśni, ale także umysłu.

Jak Ty sobie radzisz z motywacją? Czy dostrzegasz, że wiele spraw uda Ci łatwiej załatwić, gdy będziesz odpowiednio zmotywowany przez siebie? Wtedy bowiem nawet największe przeszkody nie będą stanowiły pretekstu do zawrócenia z drogi, którą wybrałeś do rozwiązania danego problemu. Zatem sprawdź, co Cię najbardziej motywuje.

PS. Zachęcam Cię tradycyjnie do zaglądania na witryny Wandy Loskot.

Pozdrawiam motywacyjnie życząc sukcesów
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.smakwody.pl

Parę słów o Ewelinie

Drogi Czytelniku
Ewelinę poznałem jesienią zeszłego roku u Kamila Cebulskiego na Kursie Skutecznego Działania. Już wtedy zwróciłem uwagę na trzy sprawy. Po pierwsze, że ma niezwykle miły uśmiech, co świadczy o zdrowej duszy. Po drugie, że nie boi się podejmować ambitnych zadań i jest niezwykle aktywną uczestniczką szkolenia. Po trzecie, że będąc studentką we Wrocławiu, przyjechała na kurs Kamila do Warszawy.

Popatrz sam, ilu ludzi znajdzie wymówkę, że jakieś szkolenie byłoby dla nich nawet wartościowe, ale jest za daleko, np. po drugiej stronie Warszawy. A ja podkreślam, Ewelina przyjechała aż z Wrocławia, czyli to jest jakieś 6 godzin jazdy pociągiem PKP najwyższej klasy. Sam przyznasz, że dla osoby zdeterminowanej osiągnięciem celu odległość nie stanowi specjalnej przeszkody.

Piszę Ci o Ewelinie, bo właśnie dostałem informację, że wkrótce przeprowadzi swoje pierwsze szkolenie. Szykowała się do niego przez wiele miesięcy, bo lubi wszystko zrobić dobrze i dokładnie. Będzie to szkolenie o kreowaniu rzeczywistości. Z jego zakresem możesz zapoznać się tutaj.

Trzeba wspierać młode talenty, a więc niech te parę słów pomoże Ci podjąć decyzję, aby zobaczyć, kim jest Ewelina Klarenbach i czym się zgodnie ze swoim wykształceniem zajmuje.

PS. Od poniedziałku o północy czasu warszawskiego, a więc od godziny 0.00 cena niezwykle wartościowego kursu Zarabiaj Na Wiedzy idzie w górę. Znaczy się, że dostęp do tego szkolenia u Wandy Loskot będzie już kosztować o wiele więcej. Więc powiedz sam, czy warto zwlekać?

Pozdrawiam optymistycznie
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.smakwody.pl

Uwierz w siebie

Drogi Czytelniku
miałem wczoraj wyjątkową okazję i uścisnąłem dłoń Bubby Pratta. Na pewno nic Ci to nazwisko nie mówi, ale zapewniam Cię, że to jeden z największych mistrzów jednego z MLM-ów. Człowiek, któremu nauczyciele nie wróżyli żadnej przyszłości, a szkołę średnią ukończył tylko dlatego, że był sportowcem.

Wyobraź sobie, że jednak to on odniósł sukces życiowy, a jego oponenci niekoniecznie. Chociaż wasny biznes sprzedaży samochodów zakończył się niepowodzeniem, a choroba pierwszego syna doprowadziła go na skraj bankructwa, to potrafił zmienić swoje życie i obecnie jest szanowanym mówcą i motywatorem, a ponadto właścicielem ogólnoświatowej sieci sprzedaży.

Dlaczego tak się stało? Miał szczęście spotkać człowieka, który w niego wierzył i okazywał mu to przy każdej okazji. Dzięki temu zaczął inaczej funkcjonować. Zewnętrznie objawiło się noszeniem krawata i coraz lepszym ubiorem (w miarę spłacanych długów). Ale główna zmiana nastąpiła wewnątrz. Uwierzył swojemu guru Timowi Foleyowi – to nazwisko też Ci nic nie powie, a szkoda, bo nie wiesz, ile tracisz – w to, że jest wartościowym człowiekiem, ponieważ wytrwale przezwycięża trudności pojawiające mu się w życiu.

Tim, w przeciwieństwie do nauczycieli Bubby, potrafił przekonać go do uwierzenia w siebie. Czynił to w ten sposób, że nie szczędził mu pochwał przy każdej okazji. W rezultacie Bubba znajdował coraz więcej energii do działań. Dzięki temu umiał pogodzić pracę sprzedawcy samochodów, opieki nad chorym synem i budowniczego swojej sieci sprzedaży.

Gdy słuchałem wczoraj Bubby oczywiście o tych rzeczach nie mówił. Znam je z wcześniejszych opowieści ludzi, którzy poznali go parę lat temu. Dlatego koniecznie chciałem posłuchać, co ma do powiedzenia człowiek, który odniósł w życiu nieprawdopodobny sukces, w tym finansowy, a jednocześnie dzięki swojej działalności i propagowaniu specyficznego biznesu pomógł wielu ludziom spełnić ich marzenia.

Jestem pewien, że Bubba nigdy by nie zdziałał tylu pozytywnych rzeczy, gdyby kiedyś nie uwierzył w siebie. Nieważne, kto mu w tym pomógł. Ważne, że zawdzięcza to głównie sobie.

Jeśli zastanawiasz się, czy Ty też jesteś zdolny do wielkich czynów, to pomyśl, że Bubba Pratt skupił się na działaniu, a nie na siedzeniu w zasępieniu, ile to trudności czyha. Nie trać czasu, tylko uwierz w siebie! Na rezultaty nie musisz długo czekać.

Pozdrawiam optymistycznie
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.smakwody.pl

Bądź silny

Drogi Czytelniku
tydzień temu gościliśmy w warszawskim Klubie Ludzi Sukcesu jego pomysłodawcę Tadeusza Niwińskiego. Dla mnie była to wielka okazja poznać człowieka, nota bene też chemika jak ja, który znacznie wcześniej ode mnie postanowił propagować, że każdy z nas samodzielnie decyduje o jakości swojego życia. Jednym słowem, tylko od nas zależy osiągnięcie szczęścia i sukcesu życiowego.

Dlatego w życiu musisz być silny. Masz być jak skała, aby od Ciebie odbijały się trudności i przeciwności losu. Między innymi z tego względu nie możesz posługiwać się językiem ofiary.

Od razu Ci wyjaśnię, o co chodzi, bo też nie znałem tego pojęcia. Otóż okazuje się, że ofiara – w przeciwieństwie do człowieka sukcesu – używa 5 następujących zwrotów:
– muszę,
– nie mogę (ale od razu w domyśle: muszę),
– chciałbym
– postaram się
– spróbuję

Wyobraź sobie, że w przeciwieństwie do człowieka-ofiary człowiek silny, człowiek sukcesu unika jak ognia powyższych sformułowań. Zacznijmy zatem po kolei analizować powyższe słowa.

MUSZĘ – istnieje przekonanie, że używasz tego słowa, gdy nie robisz czegoś z własnej woli. Co więcej, znam osoby odnoszące w życiu sukcesy, które twierdzą, że „nic nie musisz”. Po prostu, jeśli cokolwiek robisz, masz do tego przekonanie, że jest to dla Ciebie korzystne. Osobiście nie jestem tak rygorystyczny w używaniu tego słowa i dopuszczam sytuacje, kiedy można je wypowiedzieć, np. gdy sam dajesz sobie imperatyw do wykonania jakiegoś dzieła bądź jakiejś czynności, może nawet trochę niechcianej. Sam zresztą zobacz mój wpis na temat tego słowa.

NIE MOGĘ – no właśnie: nie mogę, ale muszę, czyli robisz coś wbrew sobie. Nawet jeśli powinieneś zrobić coś innego, bardziej właściwego, to sam przed sobą usprawiedliwiasz się, że nie miałeś innego wyjścia.

CHCIAŁBYM – znaczy się nie bardzo mogę, bo…, np. jestem nieudacznikiem. Jednym słowem sam się nakręcasz przeciwko sobie.

POSTARAM SIĘ – tylko nie wiem po co, bo i tak nie dam rady. Cały swój wysiłek kierujesz na to, aby wykazać, że coś jest nie do zrobienia i potem z satysfakcją stwierdzasz, że coś jednak nie wyszło – „a nie mówiłem…”

SPRÓBUJĘ – a więc zrobisz coś na odczepnego nie wierząc w pomyślne zakończenie, bo nie jesteś dobrze zmotywowany.

Zatem przestań być ofiarą i stań się silny. Zacznij używać świadomie takich słów jak: „chcę”, „zrobię to” lub nawet miej odwagę odmówić: „nie chcę”. Na rezultaty nie będziesz czekał długo i sam się zdziwisz, że język ofiary nie jest już dla Ciebie taki wygodny.

Powodzenia,
Jerzy
www.poznajswojetalenty.pl
www.smakwody.pl